Jak Lenovo po cichu wkradło się do mojego życia

Jak Lenovo po cichu wkradło się do mojego życia

Nie jest to wpis sponsorowany. Po prostu tak mnie nagle naszło.

Od dawna miałem chrapkę na Thinkpada – można powiedzieć, że wręcz od dzieciaka. Miałem o tej serii opinię sprzętu dla profesjonalistów, i tym w gruncie rzeczy Thinkpady są. To seria biznesowa, mająca działać w każdych warunkach i bez humorów. Kiedy więc mój Asus eeePC, lub wśród znajomych “zuza”, stał się zbyt leniwy, podjąłem decyzję i w moich rękach pojawił się Lenovo Thinkpad x201. I cóż to za komputer! i5 na pokładzie, 8 GB RAMu, 120 GB SSD – to to, co smoki lubią najbardziej. A przynajmniej konfiguracja wystarzczająca na moje potrzeby – programistyka-fanatyka. Grafika pozostawia niestety sporo do życzenia, ale do uruchomienia prostych gier, bądź tytułów sprzed kilku(nastu) lat wystarczy. To, co najważniejsze działa – PHPStorm, Android Studio, GIT iGoogle Cbrome czyli podstawowy arsenał mojej pracy.

Kontent niezmiernie z jakości wykonania, zastosowanych rozwiązań i tych wszystkich bajerów, jak klawiatura, której nie straszne zalanie, wbudowany modem 3G, działanie jako powerbank – porty USB mogą być zasilone mimo wyłączonego komputera, zakupiłem stację dokującą, zastępując skutecznie komputer stacjonarny. Mobilność, którą zapewnia mi to rozwiązanie, to nieoceniony atut – nie stanowi problemu typowo biurowa praca programisty, ani zrobienie prezentacji u klienta, gdzieś w terenie. Zabranie komputera do rodziny na święta to kwestia wyjęcia go ze stacji dokującej – zero przenoszenia danych ani dbania o synchronizację. Windows 10 na pokładzie sprawia, że praktycznie nie zauważam, że gdzieś tam siedzi jeszcze system operacyjny. Wszystko działa out-of-the-box, nie instalowałem żadnych sterowników – zrobiło się samo. Podłączenie się do stacji dokującej powoduje, że moje środowisko pracy automatycznie przełącza się na dwa monitory.

Nie będę oszukiwał – największy wpływ na moją decyzję o zakupie miał stosunek cena/jakość. Zapłaciłem też za znaną sobie markę i nie żałuję tej decyzji. Laptop jest niesamowicie wygodny, na baterii pracuje niecałe 4 godziny przy wysokiej wydajności. Zapewne gdybym włączył tryb oszczędzania energii i wyłączył wszelkie interfejsy komunikacyjne wyciągnąłbym z akumulatora ze dwie godziny więcej.

Miesiące minęły i jakąś chwilę później kupowałem tablet – narzędzie niezbędne developerowi aplikacji na Androida. No i chciałem oglądać filmy na czymś większym, niż ekran telefonu, a poręczniejszym, niż komputer. Po przejrzeniu setek opinii i porównań zdecydowałem się na Lenovo Tab3. Ponownie wpływ miała znana marka – po przerobieniu różnych no-name’ów (przeze mnie, jak i znajomych) stwierdziłem, że warto dorzucić te sto-sto pięćdziesiąt złotych. Przekonany już do jakości Lenovo (choć wtedy jeszcze uważałem, że dotyczy to tylko Thinkpadów) udałem się na zakupy i zostałem pozytywnie zaskoczony – okazało się, że różnica cenowa wynosi… 30 zł w stosunku do najtańszych tabletów w sklepie. A nie była ani to promocja, ani to outlet… Nówka sztuka. Działa do tej pory, i jedyne, do czego się czasem przyczepię to fakt, że przy włączonym WiFi bateria topnieje w oczach.

Nastał też czas kupna słuchawek – kiedy kabel w dotychczasowych odmówił współpracy. Udałem się do jednego z moich ulubionych sklepów z elektroniką (jakoś lubię pomacać towar przed zakupem), gdzie porównując parametry oraz ceny trafiłem na ciekawy model o dobrych parametrach, co ważne – mający długi, dwumetrowy kabel. Będąc w lekkim szoku co do (niskej) ceny stałem się posiadaczem dokanałowych słuchawek firmy… Lenovo. Głośne, dające czysty dźwięk, nie męczące uszu (jak na tego typu słuchawki).

I ostatnio – padła mi bezprzewodowa mysz do laptopa. O ile trackpoint w x201 jest świetny, i nie zamieniłbym go już w żadnym wypadku na płytkę dotykową, to po 6-8 godzinach ciągłej pracy paluchy mają dosyć. Mycha wydaje się również dokładniejsza, ale to może być tylko moje wrażenie.

No to poszedłem. Zobaczyłem dostępne myszy. Załamany cenami bezprzewodówek kieruję się w stronę kabli, ale zniechęcony wizją kolejnego kabla zatrzymałem się na szarym końcu myszy bez ogona. A tam niepozorna, niedroga (chyba nawet najtańsza), na końcu regału leży… Lenovo N1901 (wyprodukowana przez… Logitecha). Mysz laserowa – działa na każdej powierzchni. Baterie zmieniam raz. Na pół roku.

I tak po cichu, ceną i jakością, nie wzbudzając zbytnio mojej uwagi, Lenovo wkrada się do mojego domu. Zdałem sobie z tego sprawę dopiero dziś – gdy pakowałem te wszystkie rzeczy, wychodząc na zajęcia. Siedzę teraz, gapię się w ekran, i zastanawiam się, czy gdzieś jeszcze mam jakiś sprzęt z logo tejże firmy.

Czy narzekam? Nie, absolutnie. Lenovo robi dobrze – oferuje masę sprzętu dobrej jakości za przyzwoite pieniądze. Sytuacja win-win, bo ostatnimi czasy już się tak nie boję o to, że coś mi się zepsuje samo z siebie.

A może to kwestia regularnego robienia backupu danych…? Ale to temat na osobny wpis.